Podczas kolejnego postoju w Kuala Lumpur przed wylotem do Vietnamu wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Jaskiń Batu, czy też Gua Batu gdzie mieści się m.in. hinduska świątynia boga Murugan (w języku tamilskim), do której dziś beztrosko dojechać można podmiejskim pociągiem.
Świątynia mieści się wsród przeogromnych jaskiń powstałych na niesamowicie wyrwanym z kontekstu wypiętrzniu. W sumie to typowa cecha wypiętrzeń, ale w przypadku Batu Caves wrażenie niesamowiości powiększa jeszcze fakt, że jeszcze pół godziny temu wsiadało się do nowoczesnego pociągu pośrodku wielomilionowej metropolii z niegdyś największymi wieżami na świecie (Petronas Towers nadal się lansują, że niby most łączący obydwie "rakiety" jest najwyższy z wszystkich) - a tu nagle wysiada się wsród zapachu Indii (mix kupy, siku, potu i wszechobecnych kradzideł) i widzi przeogromniaste skały wyglądające jakby spadły tu z nieba.
Wrażenie potęguje posąg Murugan przed głównym wejściem po 272 schodach do wnętrz świątyni oraz brak jakichkolwiek budowli w promieniu mil, które miałyby choć 3 piętra, większość to małe stragany i jednopiętrówki wypełnione na przemian pamiątkami, kadzidłami i papu&piciu.
No i oczywiście inne, mniejsze świątynie, gdyż hinduizm to wielobóstwo jakich mało i jak już dziabnie się wielgachną świątynie dla jednego megaboga, to trza iść za ciosem i wybudować kilka pomniejszych dla jego funfli, boby się nie daj Boże (lub raczej bogowie;) poobrażali.
Po obcykaniu sytuacji i wielu foci, udaliśmy się do wewnątrz głównej świątyni po wspomnianych schodkach i tu okazało się, że posąg Hanumana - małpiego boga - tuż przy wyjściu ze stacji nie był przypadkiem.
Może w jaskiniach rządzą nietoperze, ale tu na zewnątrz teren kontrolują na pewno arcybezszczelne makaki.
Małpa małpie nie równa :D |
Chordami latają po schodach w dół i górę szukając łatwego celu. A to wyrwą przepoconemu tatusiowi loda prosto z ręki, gdy ten próbuje ratować przysmak swej pociechy, a to rzucą się z niewiarygodnym poczuciem "mi się należy" na młodego hindusa z koszem owoców poświęconych dla jednego z bóstw.
Makaki, z pozoru niegroźne, rozpieszczane przez nieświadomych turystów do granic możliwości, co oczywiście programuje je w postawie mi się należy, potrafią dosłownie pokazać kły, a w smutniejszych wypadkach nawet ich użyć - szczególnie gdy któryś z turystów nie pogodzi się łatwo z oddaniem małpich należności.
Jak widać problemy z fałszywym poczuciem należności sięgają głębiej niż wyuczone lenistwa czawsiarstwo bezrobotnych z pokolenia na pokolenie Anglików otrzymujących społeczne zapomogi ;p
W jaskini przyjemny chłód mile kojący po przeprawie wspomnianych schodów oraz wielkie stalaktyty, stalagmity i "stalalarze" z pamiątkami - wiadomo muszą być ;)
W sumie to dzieje się tu niedużo i po parudziestominutowym zachwycie rozmiarami jaskini wybieramy się zpowrotem, aby ujrzeć kolejny ciekawy punkt wyprawy - widok na Kuala Lumpur ze szczytu naszych kochanych schodów.