Pierwsza noc na Bali to relax. Piwko przy basenie i rozmowy na głębokie tematy do trzeciej nad ranem.
Następnego dnia wybraliśmy się na spacer w pobliżu Kuty aby dość szybko zdać sobie sprawę, że najprawdopodobniej jesteśmy jedynymi pieszymi na drodze, cała reszta przemieszcza się na skuterach. Jest to irytujące tym bardziej, że Bali również cierpi - jak większość Azji - na brak wynalazku pt. chodnik.
Kuta to na pierwszy rzut oka imprezownia wypchana poopalanymi obcokrajowcami. Panowie z brzuszkiem w firmowych koszulkach polo, panowie bez brzuszka - bez koszulek, a panie jak to panie - bikini, zakupy i salony piekności na każdym rogu ;)
Chyba dla zbalansowania tego na dłuższą metę niedozniesienia lansowania, tubylcy bez ceregielki sprzedają w dość częstych odstępach lokalne grzybki psylocypki (sic!)
W kraju, w którym przemyt nawet delikatnych narkotyków jest potencjalnie karalny śmiercią, jest to że tak się wyrażę lekki szoczek, ale co kraj to obyczaj, więc jeśli już któraś z odszpicowanych Pań ma ochotę po liftingu, nowych ciuszkach i masażyku na odrobinę psychodelicznej jazdy bez trzymanki, grzybki są tuż tuż.
Z Kuty udaliśmy się w bardziej zaciszne miejsce na północ od "miasta rozpusty" czyli do Canggu (wymawia się Czangu) i tam zostaliśmy parę dni w resorcie wprost z katalogu poleconym przez psiapsiółkę Olci, vel Karolinę.
Miejsce jest zabójczo piękne, a sceneria bambusowych chatek wokół bajkowego basenu z kamienia jak w raju.
Miejsce, którego naprawdę nie chce się opuszczać (stąd ten leń;), także kokosy, basen i relaks w kalendarzyku napiętym do granic możliwości od nic nie robienia :p
Takie gadzie życie wiodło również dwojga innych reprezentantów gatunku z Kanady: Camille oraz Jay, z którymi podróżujemy wspólnie po Bali od czasu zapoznania.
Znacie ten moment gdy poznajacie ludzi z odległych stron świata w odległych stronach świata, a macie takie wrażenie, jakbyście dorastali razem od małego i chodzili do tej samej szkoły?
Porozumienie ponad podziałami nawiązanie natychmiastowo i duża frajda z wzajemnej inspiracji i towarzystwa.
Camille wprowadziła Olcię w tajniki aplikacji Instagram, którą już znała, ale nie w takim kontekście. Kanadyjka używa Instagram'a do poznawania ciekawych ludzi, i tak właśnie wylądowała na Bali poprzez zprzyjaźnienie się z lokalną utelentowaną fotografką Lilu.
My także poznaliśmy już Lilu i naprawdę polecamy jej profil Instagram zainteresowanym, znajdziecie go po imieniem "daschacho".
Dzięki Lilu poznajemy miejsca nieobecne na ubitym szlaku turytycznym, znane wyłącznie tubylcom i to też nie wszytkim!
Pozatym, jesteśmy bardzo podekscytowani podróżą na wyspę żółwi i park motyli. Stefan - przyjaiel Lilu - jest twórcą projektu, który był zlokalizowany przed owym parkiem i demaskował ukryte relacje pomiędzy ludzkim pożywienien i zwierzętami. Możecie poczytać więcej o projekcie tu:
Ocean.
Większość czasu na Bali zamieżaliśmy spędzić na plaży oraz w wodzie. Niestety jak na razie warunki nie sprzyjają nurkowaniu bez sprzętu.
Większość balijskich plaż ma powulkaniczny piasek, który jest czarny. To wraz z bardzo niespokojną wodą przy brzegu daje bardzo złą widoczność pod wodą.
Plaże są śliczne, a wulkaniczny piasek mieni się w słońcu jak diamenty, ale woda jest naprawdę szalona.
Olcia nie zanurzyła się w ocenie do porządku jeszcze ani razu, a moje próby skończyły się obtłuczeniami kończyn, wypiciem z pół litra boleśnie słonej wody oraz zrozumieniem czym się różnią fale morskie od oceanicznych.
Potęga wody budzi respekt. Fale są przeogromne, większe od najwyższych z ludzi, a siła z którą czasem uderzają powali każdego, kto spróbuje im stawić czoła. Ale, dla chcącego nic trudnego. Chociaż prąd nawet na płytkiej do kolan wodzie odbiera poczucie równowagi ja i Jay byliśmy już po drugiej stronie najwyższych z fal. Najprościej jest znaleźć się w miejscu gdzie nie ma załamań, ale gdy już dzika natura oceanu stawi nas czoło w czoło z nadchodzącym 5 metrowym monstrum, wtedy nabieramy powietrza i nurkujemy podspodem jak surferzy. Pomimo tego respekt i uważność pozostaje, gdyż o niebezpieczneństwie cały czas przypomina prąd od brzegu, który dookoła Bali potrafi porwać na naprawdę głębokie wody.
Jak reportuje Olcia, w Indonezji jest 17560 wysp z czego około 11000 niezamieszkamych. Jeśli ktoś chciałby odwiedzić jedną z nich dziennie to do domu powróciłby po 30 latach, 1 miesiącu i 17 dniach!!!
Wiele z nich pozostaje całkowicie nieodkrytych, co daje inspirację do powrotu w przyszłości celem odkrycia tych skarbów i podróży w dziewiczą przeszłość.
Tłumaczenie na leniuchu, swobodne, także proszę się nie czepiać i obejrzeć sobie focie na poście Oli pt. Bali (in English).
No comments:
Post a Comment