Thursday, 2 January 2014

Zaczynamy :)))

No i bum!!! Jesteśmy w Azji. Dla mnie to pierwszy raz, ale na szczęście Olcia jest już doświadczona, haha.

Podróż trwała, jak na moją wytrzymałość o kilka godzin za dużo, ale poprzez ciągła zmianę czasu - obecnie to jet GMT+8 - i tak idzie się zagubić na tyle, że człowiek sam już nie wie czy jest noc czy jest rano, czy co?

To banał że czas jest względny, ale podróże międzykontynentalane - szczególnie te do Azji - utwierdzają tęże jego szczególność.


Witamy w Kuala Lumpur.
Bardzo miłe powitanie z bonusem w postaci materiałów promocyjnych Malezji przy wyjściu z lotniska.
Lokalny komitet powitalny w składzie uśmiechniętych pań i przedziwnie ubranych gości witał nas z takim przekonaniem, że poczuliśmy się jak ktoś wyjątkowy, haha.

Zresztą, tę lekkość nastrojów wyczuwa się wszędzie. Wiadomo: sprzedawcy nagabują, taksówkarze chcą cię podwieźć nawet za najbliższy róg, ale wszystko to jest z taką dozą chill'u z jaką chilli pakowane jest do prawie każdej potrawy - nawet tej słodko-kwaśnej, ale o tym później ;)

Więc tak, Malezja to kraj w większości Muzułmański, ale widać że średnie temperatury w roku od 21 do 32 Celsjusza wpływają korzystnie na samopoczucie: ludzie są uśmiechnięci, wyluzowani, pogodni i odporni na tą parówę!!!

ZDJĘCIE WKLEJĘ POTEM ;)

Podczas gdy ja z Olcia chroniliśmy się przed skwarem w cieniu i chłodzie małego wodospadziku, wokół którego zorganizowany jest przegigantyczny park z tematyką od ptactwa, poprzez motylstwo po zioła i planetarium, lokalni Kuala Lumparczycy - w niedoogarnięcia licznej reprezentacji uprawiali jogging, przy czym większość wyglądała tak jakby wogóle się nie pociła! Kurcze to niezdrowe - sobie pomyślałem, pocąc się niemiłosiernie i myśląc jakby to było gdybym tak polatał za nimi z wiaderkiem mojego potu i troszkę pooblewał. Jeszcze się przegrzeją, biedactwa.



Z biegających stworzeń, to jeszcze zszokowały nas małpy. Tzn mnie bo Ola się zachwycała, a ja po prostu wiem że swój swego pozna. Kwestia czasu ;)

Po długim spacerze rekonesansowym zasłużony pierwszy lokalny posiłek. Zdjęć brak :( bo jeszcze się muszę przestawić na tryb reportera :p ale w skrócie zamówiłem lokalną świerzą rybkę o nazwie brama w sosie słodko-kwaśnym a dostałem rozpierdalacz kubków smakowych, chilli!!!

Nic dziwnego że Azjatom wszystkie potrawy w Europie wydają sie mdłe haha!

Akurat zasiedliśmy na lotnisku stąd ten pierwszy post a teraz czekamy na lot do Burmy, potem pociągiem przez noc do Bagan i wreszcie hotel - naprawdę zasłużony :D



Olcia ma dużo więcej ciekawszych zdjęć, także poproszę żeby to ona nadziobała następny post.

Hej przygodo!!!

4 comments:

  1. Hej powodzenia! Czekam na kolejne raporty :) xx

    ReplyDelete
  2. Hej Hey, zapowiada sie ciekawie!, piszcie i wklejajcie zdjecia!
    ;-)
    xx

    ReplyDelete
  3. Ale magia... Macie oko i zmysł fotograficzny. Krajobrazy fantastyczne, jak nie z tej ziemi.Świetnie patrzycie na ludzi...i na siebie. Kocham Wasze zdjęcia... a teraz będę trywialna - spódnica Oli jest śliczna. Pozdrawiamy z zamglonych dziś Świebodzic-Grochy

    ReplyDelete