Ok. Jakiś gostek w stylu filmu American Ninja mówi że za $20 zawiezie nas na to co trzeba. Nawet nie przeszło mi przez myśl by się handlować, chociaż miałem w głowie kilka fajniejszych pomysłów jak tą kaskę wydać ale cóż... Bagażnik otworzyłem zanim powiedziłem tak. Jedziemy, a właściwie to jedziemy i to szybko !!
Na lotnisko Kuala Lumpur LCCT - tzn Low Cost Carrier Terminal, czyli po normalnemu latanie dla ubogich, dotarliśmy na 45 minut przed wylotem, czyli prawie na styk.
To już nie było to samo lotnisko, haha. Przysięgam że w biegu do terminalu widziałem gdzieś babkę z kaczką pod pachą, ale to mógł być stres.
Odstawiliśmy cyrk z odstawą głównego bagażu, po czym udaliśmy się do naszej bramki, a tu znowusz ci niespodzianeczka w postaci, że mianowicie trzeba iść gdzieś za ludem przez pół lotniska do samolotu, ale nie że w środku! E e, na zewnątrz! Przebiegając pomiędzy rozpędzonymi wózkami na bagaże i busami z personelem czy też innym stafem :/
Na mecie czekał na nas budynek w stylu stodoła PRL i kolejna kolejka do sprawdzania czy aby na pewno mamy bilety, w sumie było ich 3, no bo na dobrą sprawę to moglibyśmy polem do jakiegoś wozu z sianem wskoczyć i potem hop do stodoły i lot za free ;)
Ale samolot spoko, jak w Ryanair więc dla strudzonego emigranta chleb powszedni że tak się wyrażę.
Wiem, że Olcia miała pisać kolejny post, ale neta nie ma, ja pisze na brudno, aby nie zapomnieć bo tyle wrażeń no i ona woli robić pocztówki, tzn. zdjęcia tak ładnie odrabiać, ze wyglądają jak z pocztówki.
Także tak, udało nam się dotrzeć do Yangon i samej sobie Birmy. A teraz to już w Bagan jesteśmy, gdzie nie ma netu, znaczy się jest, ale prędkość zawrotna jak flegma niegramotna, ale pokolejszyn.
Dolecielismy do Yangon na wariackich papierach i powitanie też okazało się wariackie i głównie oparte na papierach: aby okazać paszport z wykupioną już i super ładnie fajnie wklejoną wizą trzeba było jeszcze wypełnić podanie, że po co się przyjechało, na ile i gdzie się jedzie, czyli dokładnie to samo co było na podaniu o wizę ale spoko, czemu nie, każdemu urzędnikowi też należy się formularz ku czci i chwale narodu.
Kolejne papiery to już Benjaminki, które z wielką lubością zamieniły nam panie w paru okienkach na tysiące tysięcy lokalnej waluty o uroczej nazwie Kyat.
Kurs $1 = 987 Kyat
Wymawiane tak jakbyś kichał/a mówiąc słowo kwiat :)
Rząd Burmy ma w zwyczaju dewaluację tychże banknotów oraz ogłaszanie setek tysięcy nieważnymi, bo tubylcze gangi nieźle piorą kaskę plus nie można ukryć że w tymże rządzie ... Dobra to może to napisze jak już z tąd wyjadę ;)
W każdym razie dolary i euro robią furorę.
Lokalni uwielbiają $ a najlepszy kurs mają wlaśnie $100 z wspomnianym Benjaminem Franklinem na facjacie. Inne też można wymienić, ale kurs gorszy plus banknot ma być ładny. Niepozaginany i czysty jak koszula na wesele lol.
Po załatwieniu tego całego papierowego interesu wyrwaliśmy się na miasto, stolica Burmy - Yangon.
Olcia mnie ostrzegała, że miasta w Azji są delikatnie mówiąc brudne i zaśmiecone, ale Rangon (tak wymawiają tubylcy nazwę miasta) było miłą niespodzianką - dla Oli ;) jak dla mnie to nadal szok, bo syf taki jakby tajfun Hyan trzepnął tutaj, a nie w Filipiny, ale Olcia mówi, że to to jest czysto i powinienem zobaczyć Dehli w Indiach. Po tym co tu widziałem podziekuję :p
Nie no tak źle to nie było, np. kupiłem sobie świetną procę do obrony przed małpami :D , ale przedtem udaliśmy się na stację kolejową celem zakupu biletu do Bagan. Tzw. Upper Sleeper (1-sza klasa kuszetek) to wydatek $40 za osobę, a jest za co płacić, ale o tym za moment.
W brzuchu zaburczało, więc zjedliśmy kilka specyfików ulicznej kuchni, tanie i w smaku spoko, ale nie zajadałbym się tym za często. M.in. ciastko z krewetek, naleśniko-omlety i wróbel z różna ( się śmiałem, nie no smakował jak kurczak i pani też poświadczała że cziken, więc niewiadomo ;)
Wracając do wróbli, to są one popularnym ptaszkiem do trzymania w klatce. Tuziny tych biednych ptaszyn przetrzymywane są na co drugim rogu ulic targowo-handlowych tzw. downtown, pod wielkimi kloszo-klatkami. Aż chciałoby się zagadać tychże handlarzy i niepostrzeżenie uwolnić kuzynowstwo ćwirka, ale sami dopiero co wlecieliśmy, więc jeszcze nie czas na deportację.
Obejrzeliśmy też ładną świątynie Buddyjską, czyli Pagodę, ale tylko z zewnątrz, gdyż aby wejść do samego środeczka zarządano $10.
Niby nie dużo, ale za tą samą cenę ma się dostęp do ponad 2000 świątyń w Bagan, do którego zmierzaliśmy, także nie damy się zwariować.
No i przyszedł czas na punkt kulminacyjny dnia: nasz pociąg do Bagan.
O kolejach w Burmie pisze się dużo na forach i blogach podróżniczych, także niby wiedzieliśmy czego się spodziewać: opóźnienia wliczone w koszt biletu, około 14 godzin po wyboistych torach z możliwością odpięcia wagonu i dalszych opóźnień z tym związanych i ogólnej złej kondycji wagonów, pociągu, torów.
Narzekasz na PKP? Ha! Nie jechałeś jeszcze Myanmar Rail (Myanmar to druga nazwa Burmy, nadal nie wiem o co kaman, że ten kraj ma dwie ale spoko).
Jak to w życiu bywa, rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania.
Pomijając fakt, że pociąg przyjechał na czas, co samo w sobie stanowiło już ewenement, to wreszcie mieliśmy okazję zrozumieć astronomiczną, jak na lokalne warunki, cenę biletu.
No bo: nie tylko ja jechałem już pociągiem brudnym, śmierdzącym, rozsypującym się i telepiącym na najmniejszej nierówności terenu - skrzecząc głośno jak niedobity kojot, ale kto z was jechał właśnie takim pociągiem, który na dodatek potrafił jeszcze skakać?!?
Największe wrażenie sprawiała pobudka podczas lotu w powietrzu, gdy nagle podskok wagonu rozbudzał z cudem osiągniętego stanu lekkiego snu. Jeb! I nagle się budzisz i pierwsza myśl: "Ja latam?" Potem drugie Jeb i już sobie przypominasz, że nie latasz, tylko przecież wykupiłeś sobie jazdę na jedej z najdłuższych na świecie kolejek Rollercoaster w lunaparku.
Teraz zwizualizuj sobie scenę z "Dnia Świra" w toalecie pociągu PKP i wyobraź ją sobie w pociągu relacji Yangon-Bagan w Burmie.
Ja próbowałem się załatwić podczas jazdy raz, przez około 1,5 sekundy...potem czekało sie już tylko na stacje.
Naprawdę nie wiem jakim cudem, ale cały pociąg wraz z nami dojechał w podskokach po jedynie 21 godzinach jazdy do Bagan :p
Nie będę już wiecej jechał tymże środkiem transportu po Burmie, ale polecam jako przygodę i takie trochę extreme sport hehe.
Na pewno nie dla ludzi o słabych nerwach, natomiast głównymi powodami rezygnacji z dalszych podróży koleją są cena i czas podróży. Ta sama trasa busem z klimatyzacją trwa około 12/14 godzin a kosztuje około $25 mniej na osobę.... a pozatym to... obsiusiałem sobie moje ulubione spodnie ;)
W Bagan spędziliśmy przepiękne 4 dni.
Obrazy opiszą to lepiej niż słowa :
Nawiasem mówiąc Bagan dzieli się na Old Bagan (jak na załączonych obrazkach), New Bagan (gdzie mieszkają lokalniacy przesiedleni przez rząd z historycznego miasta w 1980-tych) oraz oddalone o około 5 km Nyaung U, gdzie najlepiej szukać hoteli, aby nie przepłacać niepotrzebnie za lokalizację, gdyż rower czy elektryczny skuter trzeba wynająć tak czy siak, bo spacer po Old Bagan to byłaby parodniowa wyprawa :)
Teraz właśnie kładę się spać w hotelu Nylon w Mandalay, ale o tym innym razem :)
A teraz po raz już chyba 10 próbuje uploadować ten post wraz ze zdjęciami. Niestety internet jest słaby nawet tu w Kuala Lumpur tak więc coś za coś bedzie mniej ale coś będzie: "lepszy ryż niż nic" jak to mawiają lokalni ;)
Hej , Hej wam ludziska
ReplyDeleteBagan robi wrazenie a zdjecia zrobione przez ajfona dodaja smaczku temu miejscu, choc chcialoby sie tu uzyc i mojego nikonka;-))))
Swiat ktory opisujecie wydaje sie tak odlegly ze prawie nierealny...
czy zalapaliscie sie na 8-my dzien tygodnia - jakim jest sroda wieczór ?
3majcie sie !
nie powiem cieplo bo chyba Wam tam czasem za goraco...;-)
Dzięki Piteros! No my używamy czego się da ;) Olcia robi focie nikonkiem a potem je obrabia, oprócz tych z nowego postu o Mandalay. Są surowe. Nie wiem o co kaman z 8-mym dniem tygodnia, chodzi o przesunięcie czasu? Jest gorąco i to bardzo, także na twardo co rano ;)
Delete